Recenzja filmu

Orion i ciemność (2024)
Sean Charmatz
Agata Gawrońska-Bauman

Ciemność, widzę Ciemność

Choć w animacji nie brakuje elementów grozy, zostają one zrównoważone przez komizm – jak w przypadku złowrogiego ogórka-dentysty lub wystylizowanej na dziecięce rysunki sekwencji opisującej
Ciemność, widzę Ciemność
Kto jako młody człowiek nie bał się zagadać do swojej sympatii, niech pierwszy rzuci kamieniem. W przypadku Oriona sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Jedenastolatek wykształcił imponującą listę rzeczy, które wprawiają go w przerażenie. Są na niej nie tylko typowe dla dzieci mordercze klauny i potwory spod łóżka, ale i to, co spędza sen z powiek niejednemu dorosłemu: ośmieszenie, odrzucenie, odpowiedzialność za porażkę. Bujna wyobraźnia podsuwa chłopcu scenariusze kolejnych katastrof. Zapchana toaleta zalewa szkołę, ukąszenie komara kończy się odpadnięciem ręki, a sprzeciwienie się dręczycielowi – nieumyślnym zabójstwem i poprawczakiem.


Wszystko to blednie w obliczu największego lęku Oriona – gorszego od psów i fryzjera, gorszego nawet od spotkania ze znienawidzonym Richiem Panicim – ciemności, która co noc spowija jego pokój. Oczywiście każdy, kto choć raz miał okazję patrzeć w rozgwieżdżone niebo, spacerować wśród świetlików lub choćby zasiedzieć się z książką, nie zgodzi się z tak niesprawiedliwą oceną. Osobiście dotknięty czuje się także Ciemność (w oryginalnej wersji językowej świetny Paul Walter Hauser). Chcąc zrehabilitować się w oczach młodego bohatera, pewnego wieczoru składa mu wizytę. Tak zaczyna się przygoda, która, jak zapewne się domyślacie, odmieni nie tylko życie chłopaka, ale i jego niezwykłego znajomego.

Autor scenariusza Charlie Kaufman, nawet opowiadając bajkę na dobranoc – bo właśnie tym dość szybko okazuje się fabuła "Oriona..." – nie odpuszcza trudnych tematów. Wydaje się zresztą, że z tytułowym bohaterem, obdarzonym burzą loków uczniem (pani) Spinozy i czytelnikiem Davida Fostera Wallace'a, łączy go bliskie pokrewieństwo. Pozwala ono twórcy "Synekdochy, Nowego Jorku" spojrzeć na problemy młodych ludzi z właściwego poziomu. Nie traktuje ich protekcjonalnie, lecz wykazuje się wrażliwością i zrozumieniem, a nawet wchodzi z nimi w dialog. 


Budząca grozę ciemność zostaje zidentyfikowana jako powłoka czegoś znacznie głębszego: lęku przed śmiercią. Mrok i cisza, a więc brak światła i dźwięku, wydają się Orionowi najlepszym odpowiednikiem niemożliwej do wyobrażenia nicości. Na szczęście szybko mamy okazję przekonać się, że strach ma wielkie oczy. Dużą zasługę ma w tym Paul Walter Hauser, który użycza Ciemności głosu w oryginalnej wersji językowej. W jego interpretacji jest to postać samotna i niezrozumiana, zmęczona byciem definiowaną jedynie poprzez opozycję do swojego największego wroga – powszechnie uwielbianego Światła (mówiący z energią prowadzącego poranny program spikera radiowego Ike Barinholtz). 

Fani Charliego Kaufmana z łatwością odnajdą w "Orionie..." motywy znane z wcześniejszych dzieł twórcy. To nie tylko podporządkowana logice snu fabuła (jak choćby w "Może pora z tym skończyć"), ale i ikonografia (zwielokrotniony szef oklaskujący w jednej ze scen swoją pracownicę wygląda jak wyjęty z plakatu "Być jak John Malkovich"). Z kolei wątek wchodzenia do głowy bohatera i przeszukiwania wspomnień oraz zasysająca je czarna dziura strachu wydają się żywcem wyjęte z "Zakochanego bez pamięci". Choć w animacji nie brakuje elementów grozy, zostają one zrównoważone przez komizm – jak w przypadku złowrogiego ogórka-dentysty lub wystylizowanej na dziecięce rysunki sekwencji opisującej czarne scenariusze powstające w głowie Oriona.


Charlie Kaufman z pewnością podpisałby się pod słowami Janusza Korczaka, który twierdził, że nie ma dzieci – są ludzie. Amerykański scenarzysta i reżyser, podobnie jak polski pedagog, nie traktuje ich z pobłażaniem, lecz widzi w nich równorzędnych partnerów do rozmowy (co widać choćby w relacji dorosłego Oriona z małą Hepatią). Twórca odważnie zagląda pod dziecięce łóżka w poszukiwaniu kryjących się tam potworów i rzuca światło na nawet najmroczniejsze tajemnice. W mądry, a zarazem przystępny sposób opowiada o sprawach trudnych i bolesnych, nie bagatelizując uczuć młodych odbiorców. Nie mam wątpliwości, że dzięki takiemu podejściu "Oriona..." pokochają widzowie w każdym wieku.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones